może nie od razu zadziała bo rożnie jesteśmy uwarunkowani,ale to my decydujemy,o czym chcemy myśleć i jak się czuć znajdywanie sposobów jest dobrą drogą ,anie amnezja/lobotomia na żądanie.Pewnych stanów nie uniknie się po rozstaniu są po prostu natualne ,a ponieważ są naturalne to są nietrwałe i przemijają nie ma co się
Jak zrozumieć faceta? Żeby facet mógł zrozumieć emocję, jaką przeżywa musi dowiedzieć się jaka jest jej przyczyna. Wiesz dlaczego mężczyźni tak bardzo krzyczą i cieszą się, kiedy ich ukochana drużyna strzeli gola? Bo rozumieją skąd pojawia się radość. Wiedzą, że strzelenie bramki przez ich drużynę przybliży ją do zwycięstwa. Faceci w odróżnieniu od kobiet muszą to pojmować. Kobiety przeżywają emocje, których same nie rozumieją, ale nie przeszkadza im to w ich doświadczaniu i dzieleniu się nimi. Na dodatek płeć piękna potrafi przeżywać kilka emocji naraz. Przechodzimy od smutku do radości, od śmiechu do łez w przeciągu ułamków sekund. To dlatego często mamy pretensje do swoich facetów o brak zrozumienia. Przedstawię Ci to na typowo męskim przykładzie, żebyś zobaczyła jak faceci myślą o swoich i kobiecych emocjach: Emocje mężczyzny: Bramka => zwycięstwo => radość Emocje kobiety: ? => smutek => płacz Kiedy mówisz do swojego mężczyzny „Ty mnie kompletnie nie rozumiesz!”, a on odpowiada „Ależ kochanie rozumiem Cię” – oboje macie rację! Twój facet rozumie, że jesteś smutna i pragnie Cię pocieszyć, natomiast bardzo często nie rozumie przyczyny Twojego zachowania. To, że jesteś smutna nie tłumaczy mu Twojego płaczu. Skoro faceci mają ograniczony dostęp do własnych uczuć, tym trudniej odgadnąć im uczucia kobiet. Musisz być dla niego przewodnikiem po emocjach. On jest zagubiony i potrzebuje zrozumienia. Czasami lepiej powiedzieć facetowi pewne rzeczy wprost niż wymagać, żeby się wszystkiego domyślił. To oszczędzi nerwów zarówno Tobie, jak i jemu. Powiedz mu czego oczekujesz, co Ci się nie podoba itd. Podział na emocjonalną kobietę i racjonalnego faceta jest czymś zupełnie naturalnym. Nie jest nowością, że kobiety są biologicznie przystosowane do wychowywania dzieci. Dziecko przejawia swoje potrzeby tylko za pomocą dwóch sygnałów niewerbalnych: płacz (chcę jeść, przytul mnie, zimno mi, jestem chory) i uśmiech (jest mi dobrze, przyjemnie, ciepło). Kobiety mają naturalną zdolność do odczytywania tych sygnałów przez to, że same są emocjonalne i lepiej odczytują emocje innych. Mężczyzna natomiast “zaprogramowany” jest do opiekowania się rodziną od strony materialnej, bronienia jej przed zagrożeniem itd. On na przykład nigdy nie będzie miał całkowitej pewności co oznacza płacz dziecka. Nie wynika z tego, że jest gorszym rodzicem, bo absolutnie tak nie jest! Często ojcowie są nawet bardziej zaangażowani w wychowywanie dzieci niż matki. Chodzi tutaj jednak o naturalne przygotowanie do macierzyństwa. Mężczyzna został przystosowany do kalkulowania i analizowania jak może zapewnić lepszy byt swojej rodzinie, jak ją ochronić. We współczesnym związku na początku będzie się to objawiać na przykład tym, że da Ci poczucie bezpieczeństwa (choćby przez zwykłe przytulenie). Jak widzisz różnice w sposobie pojmowania świata przez kobietę i mężczyznę mają swoją przyczynę – słowo klucz w rozumieniu emocji przez mężczyzn. Zaufaj mu, szczerze z nim rozmawiaj i jasno tłumacz swoje potrzeby, a już nigdy więcej nie krzykniesz z wyrzutem „Ty mnie nie rozumiesz!”. Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej o myśleniu facetów, zapisz się na mój darmowy kurs. Wciąż masz wątpliwości? Zapisz się na mój całkowicie darmowy kurs i dowiedz się: - Jakie są najczęstsze błędy kobiet w relacjach z mężczyznami - Jakie cechy przyciągają facetów jak magnes, a jakie ich odpychają - Jak stworzyć stały i szczęśliwy związek z wartościowym mężczyzną
Chciałam jeszcze dodać, że jak się rozstawaliśmy, powiedział coś w stylu (juz dokladnie nie pamietam), że odezwie się jeśli będzie chciał wrócić, ale nie chcę mi się narzucać.. zapewniłam go, że nie narzuca się i może się odezwać, ale ja wiecznie czekać na niego nie będę. Ale to było z pół roku temu więc nie wiem
Strony 1 Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź 1 2009-02-15 22:10:23 papillon1990 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-15 Posty: 9 Temat: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....witam wszystkie kobitki na tym forum..smile mam maly problem bylam z chlopakiem w sumie 3 lata. ale tak po 1,5 roku rozstalismy sie na miesiac bo on tak chcial pow ze nie wie czy mnie kocha po czym spotkalimsy sie przypadkiem i on chcial wrocic wiec ja glupia zakochana sie zgodzilam. i tak sobie zylismy do 5 lutego kiedy on przyjechal i pow ze jestesmy ze soba 3 lata nie wie czy mnie kocha i nie wie czy jestem ta jedyna dziewczyna z ktora chce spedzic reszte zycia noo ii powiedzial ze chce przerwy. po czym dowieddzialam sie ze dla niego nie jest to przerwa tylko koniec zwiazku. pojechalam do niego wczoraj w walentynki gadalismy i stanelo na tym ze jestesmy przyjaciolmi ale nie wytrzymalam i pocalowalam go potem zadzoenilam do niego wieczorem i zaprosilam do kina zgodzil sie w kinie mnie przytulil i zlapal za reke ale jak wyszlismy z kina byl jakis taki obojetny mowil ze zle sie czuje poprosilam go wiec o to zebysmy jeszcze dzisiaj nie byli przyjaciolmi i zaczelismy sie calowac tyle ze on pow ze nie chce ze mna byc bo chce byc sam ale ze teskni i pow ze jak bedzie szukal drugiej polowki to na pewno zglosi sie do mnie na kolanach powiedzial tez ze nie chce miec dziewczyny co ja mam o tym wszystkim myslec?? bardzo go kocham i oddala bym wszystko zeby z nim byc (pow jeszcze ze umowimy sie jakos w tyg na basen do kina i kawe....) 2 Odpowiedź przez papillon1990 2009-02-15 22:12:12 papillon1990 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-15 Posty: 9 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....czuje sie jak głupek:( 3 Odpowiedź przez anuska 2009-02-15 22:25:16 anuska Netbabeczka Nieaktywny Zarejestrowany: 2008-11-07 Posty: 459 Wiek: 23 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni .... "nie chce ze mna byc bo chce byc sam ale ze teskni i pow ze jak bedzie szukal drugiej polowki to na pewno zglosi sie do mnie " no sorry co za koleś,jak to brzmi wogóle ,ze co że jak nikogo nie znajdzie no to ty mu sie przypomnisz? daj sobie z nim spokój,znajdziesz lepszego,ja sobie tez powinnam to powiedziec i dac sobie spokoj z moim facetem. Jesli on nie chce z toba byc, (a moze ma inna i nie chce ci powiedziec?) to nie masz co go błagac bo on juz zdecydował, musisz sie z tym pogodzic zobaczysz szybko zapomnisz tylko za czesto sie z nim nie spotykaj bo bedziesz cierpiała i bedzie ci trudniej. Ja miałam takie szczescie ze jak facet mnie zostawił to juz sie z nim nie widziałam ani razu (to było 4 miechy temu),jak sie nie widzi szybciej mozna zapomniec. .............................. 4 Odpowiedź przez paulla 2009-02-15 23:10:13 paulla Cioteczka Dobra Rada Nieaktywny Zarejestrowany: 2008-07-13 Posty: 300 Wiek: 22 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni .... Niestety, ale nie warto sobie nim zawracac głowe. Nie ma co na niego czekać. Gdyby mi chlopak powiedział ze jak bedzie chciał sie wiązać to wroci na kolanach to chyba bm go wyśmiała. Przecież masz prawo do szcześcia i własnego życia. Dlaczego miałabyś na niego czekać skoro on bezczelnie Cie olał. I nie powinnaś sie z nim spotykać, boza kazdym razem uczucie bedzie sie odnawiać na nowo. Ja jestem po rozstaniu z chłopakiem ponad miesiąc. Tesknie za nim, chciałabym go kiedyś chociazby przypadkiem spotkać na ulicy, ale wiem ze to by na dobre nie wyszło. Zaczełabym rozpamietywać, a powoli zaczełam oswajać sie z tą mysla ze juz nie jestesmy razem. 'Ze wszystkich życiowych tragedii miłość jest tą największą i tą najpiękniejszą.' 5 Odpowiedź przez papillon1990 2009-02-16 11:57:20 papillon1990 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-15 Posty: 9 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....tylko ze on nie kazal mi na siebie czekac powiedzial ze teraz chce byc sam nie chce miec zadnej dziewczyny nie chodzi mu o mnie ale o zadna inna ej powiedzcie mi co ja mam zrobic bo ja strasznie za nim tesknie mial sie odezwac i sie nie odezwal... myslicie ze mozna tak szybko zapomniec bylam z nim 3 lata:( 6 Odpowiedź przez Amelia* 2009-02-16 12:12:45 Amelia* Przyjaciółka Forum Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-01-05 Posty: 1,262 Wiek: 21 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....trudno sie mowi,Jakos zapomnisz,dasz sobie mozesz byc na kazde jego 'zawolanie'.Raz chce byc z Toba,pozniej Cie jak sie Toba - a jak mu sie znudzi,to rzuca w NIE TRAKTUJE SIE KOBIETY,wiec naprawde kopnij go w d***. 7 Odpowiedź przez Aanita 2009-02-16 12:37:38 Aanita O krok od uzależnienia Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-01-29 Posty: 64 Wiek: 25 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni .... Nie znam człowieka który chce być potrzebuje najgorsze co nas może spotkać to proszenie się o uważasz że to poniżające?Wiem że to trudne,ale Twoje samopoczucie będzie lepsze gdy będziesz sama niż rozpaczliwie prosiła aby wtedy jeszcze bardziej odsunie Cię od żyć bez niego,pokaż przed nim oraz przed sobą że jesteś samodzielna,samowystarczalna i przy tym szczęśliwa."Kiedy kochasz mocno,puść to wróci jest Twoje,jeśli nie,nigdy tego nie było" 8 Odpowiedź przez papillon1990 2009-02-16 14:17:17 papillon1990 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-15 Posty: 9 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....macie jestem beznadziejna kocham go tak mocno i tak bardzo tesknie wiec nie wiem jak sobie z tym poradze. myslicie ze jesli przestane sie odzywac do niego on moze zalowac potem swojej decyzji? tzn tej ze mnie zostawil? 9 Odpowiedź przez Delicious 2009-02-16 18:08:34 Delicious 100% Netkobieta Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-01-15 Posty: 6,439 Wiek: 24 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....Możliwe, że tak będzie. A żeby podnieść Cię bardziej na duchu powiem Ci, że ja miałam z moim chłopakiem taką sytuację. Sam zerwał, a po miesiącu zadzwonił i powiedział, że mu mnie brakuje i że prosi o spotkanie. Więc nie odzywaj się do niego, daj mu odpocząć i zatęsknić 10 Odpowiedź przez papillon1990 2009-02-16 19:40:28 papillon1990 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-15 Posty: 9 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....to faktycznie pocieszajace ale jakos nie wierze w to ze sie odezwie:/:( a ty jestes teraz ztym facetem? najchetniej to zamknela bym oczy i ich juz nie otworzyla ehhhhhhhhh:( 11 Odpowiedź przez Delicious 2009-02-16 20:09:41 Delicious 100% Netkobieta Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-01-15 Posty: 6,439 Wiek: 24 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....Jestem. Za 16 dni będziemy mieli 2 lata. Bałam się trochę dać mu drugą szansę, bo jaką miałam gwarancję, że za kolejne kilka miesięcy znowu mi nie powie, że to jednak nie to i że nie kocha? Praktycznie żadna. Tylko jego słowo. Ale zaryzykowałam, bo kochałam. I teraz nie żałuje. Wiem, że gdybym nie dała mu szansy to wtedy bym żałowała. A tego miesiąca rozstania nawet nie liczymy, znaczy nie odejmujemy czy coś takiego. 12 Odpowiedź przez papillon1990 2009-02-16 20:20:23 papillon1990 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-15 Posty: 9 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....a on powiedzial ci ze dlaczego chce sie rozstac? jaki podal powod zerwania? ja tez mialam taka sytuacje z tym swoim chlopakiem najpierw on zerwal i tez na miesiac po miesiacu trez sie odezwal i zagwarantowal ze mnie kocha i ze juz nigdy mnie nie zostawi... no ale zrobil to drugi raz po roku i miesiacu dokladnie, 13 Odpowiedź przez Delicious 2009-02-16 21:30:39 Ostatnio edytowany przez Delicious (2009-02-16 21:32:04) Delicious 100% Netkobieta Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-01-15 Posty: 6,439 Wiek: 24 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni .... Powiedział, że jednak to nie była miłość, tylko zauroczenie i że mu po porostu przeszło, że ja się zmieniłam i że chce żebyśmy się znowu tylko przyjaźnili, jak po miesiącu powiedział, że mu mnie brakuje, że to rozstanie to był największy błąd w jego życiu i że prosi o drugą szansę. A, że ja miękkie serducho mam, szczególnie dla niego, to dostał ją 14 Odpowiedź przez papillon1990 2009-02-16 22:31:49 papillon1990 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-15 Posty: 9 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....ja teraz zrobila bym tak samo:) wiesz co jest najgorsze ze bylismy w walentynki w kinie jako przyjaciele i on powiedzial ze sie odezwie a tego nie zrobil sam zaproponowal mi kolejne wyjscie do kina i basen ale sie nie odzywa wiec co ja mam o tym myslec?:/ 15 Odpowiedź przez slonko2123 2009-02-16 22:40:34 slonko2123 Tajemnicza Lady Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-16 Posty: 81 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....nie odzywaj się do niego pierwsza. wiem, że to ciężko wytrzymać ale to tylko moim zdaniem pogarsza sytuacje. duże jest prawdopodobieństwo, że on się sam odezwie jak zatęskni...ale musisz się dobrze zastanowić czego właściwie ty sama chcesz...nie możesz pozwalać się na takie traktowanie, że on rozstaje się i wraca kiedy tylko chce..bo w ten sposób zachowuje się bardzo nie ładnie w stosunku do Ciebie 16 Odpowiedź przez papillon1990 2009-02-16 23:00:28 papillon1990 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-02-15 Posty: 9 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....wiem o tym zdaje sobie z tego sprawe ale ja naprawde bardzo go kocham i wrocilabym do niego gdyby tylko chcial . myslisz ze zateksni i bedzie zalowal? 17 Odpowiedź przez seba_29 2009-04-02 17:19:30 seba_29 Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-04-02 Posty: 4 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni ....Witam to mój pierwszy post i mam nadzieję, nie ostatni Generalnie nie wierzę w to, że jest możliwy powrót dziewczyny, która rozstaje się z chłopakiem czy też na odwrót. W zasadzie teraz jestem też, na etapie czekania... aż wróci moja ukochana, ale nie wierzę, że tak będzie chociaż wiem, że nie jest zdecydowana... Wmawiam sobie, że ona nie wie co robi, że trzeba jej dać czasu, ale powiedzmy sobie szczerze: jeśli ktoś od kogoś odchodzi, mimo, że mówił że kochał to czy ta osoba naprawdę kochała? Co sprawia, że ta osoba odeszła? Co sprawia, że chce wrócić? Czemu czasem ludzie odchodzą od siebie a potem wracają? Nie umiem zrozumieć tego Pozdrawiam 18 Odpowiedź przez Yvette 2009-04-03 11:17:56 Yvette 100% Netkobieta Nieaktywny Zawód: Psychologia, edukacja Zarejestrowany: 2009-03-13 Posty: 2,915 Wiek: 29 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni .... "Strach przed bliskością będzie powodem prowokowania konfliktów ze współpartnerem, stawiania sztywnych granic między członkami rodziny, rozstań. Z kolei lęk przed osamotnieniem i porzuceniem nie pozwoli na zbyt długie pozostawanie poza jakimkolwiek związkiem uczuciowym, zmuszając do prób powrotu do poprzedniego partnera (który dawał choć minimalne poczucie bezpieczeństwa) lub poszukiwania nowego. Dopóki jednak wewnętrzny konflikt ?dążenie ? unikanie? nie zostanie uświadomiony i przepracowany, każdy nowy związek będzie kopią poprzedniego, polem walki wciąż istniejących tendencji do jednoczesnego dążenia do bliskości i prób zachowywania dystansu emocjonalnego." (Charaktery, Alicja Strzelecka "Rozstania i powroty, bilans zysków i strat")Nigdy nie pozwoliłam mężczyźnie tkwić w stanie "zawieszenia" pomiędzy związkiem a rozstaniem i nigdy nie stawiałam sprawy "Jeśli nie wiesz, czego chcesz, ja poczekam, aż się dowiesz, bądź do mnie wrócisz". Jak ognia unikam też cyklu rozstań i powrotów (byłam kiedyś w długim związku będącym właśnie takim pasmem). Dlaczego? Nie chcę czuć się jak zabawka, mam swoje uczucia i każde rozstanie ogromnie mnie boli. Wychodzę z założenia, że mężczyzna, który podchodzi do mnie przedmiotowo - "wezmę ją z półki, kiedy mnie najdzie ochota/nie znajdę lepszej zabawki i odłożę, gdy mi się znudzi" - po prostu nie umie zbudować trwałego związku, na którym mi nie twierdzę, że jeśli ludzie się rozstali, ale zrozumieli swój błąd i chcą walczyć o związek, to jest w tym coś złego. Ważne jest tylko, żeby nie wpaść w pułapkę wiecznego rozstawania się i powracania. I rzeczywiście wyciągnąć masz swoje serce, swoje uczucia. Nie pozwól się ranić. Bardzo często mamy w związkach dokładnie to, na co sobie pozwalamy i gdy nie mamy nic przeciwko czekaniu, aż ktoś oceni, czy aby na pewno chce z nami być, to czasami narażamy się na czekanie przez całe życie - zupełnie tak, jakby to tylko ON miał wybór. Uświadom sobie i jemu, że to, czy będziecie razem zależy również, a w obecnej sytuacji przede wszystkim od Ciebie. I jeżeli chce, żebyś brała go pod uwagę jako partnera, powinien się o to starać, powinien pracować na Twoje zaufanie. Niech zrozumie, że jesteś wolną, atrakcyjną kobietą, a on nie jest ostatnim mężczyzną na tej ziemi ... Mam serce w ogniu i niewiele mam w tym życiu czasu, by żałować czegoś...REGULAMIN Forum - przeczytaj 19 Odpowiedź przez Ania1701 2009-04-03 11:58:46 Ostatnio edytowany przez Ania1701 (2009-04-21 09:33:57) Ania1701 Cioteczka Dobra Rada Nieaktywny Zarejestrowany: 2009-03-26 Posty: 315 Wiek: 22 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni .... Rozumiem cię papillon1990 .. kilka miesiecy temu miałam tak samo rozstalam się z facetem jednak on szybko zdał sobie sprawe ze ja jestem ta jedyna i jednak nie umie zyc beze mnie i tylko mnie kocha ..( wrocilismy do siebie i jest zupełnie inaczej...czasem warto dac szanse .. ale nie mam pewnosci ze to sie nie potworzy...jestesmy ze soba juz ponad 4 lata Piękna kobieta podoba się oczom, dobra kobieta - sercu. Pierwsza jest klejnotem, druga - skarbem." 20 Odpowiedź przez robaczek6 2010-04-05 13:29:02 robaczek6 Zaglądam tu coraz częściej Nieaktywny Zarejestrowany: 2010-04-02 Posty: 12 Wiek: 24 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni .... Jeśli mogę zapytać to dlaczego się rozstaliście i na jak długo? Nie biegnij za nim, bo i tak go nie dogonisz, spraw żeby biegł za Tobą, a będzie Twój na zawsze. 21 Odpowiedź przez szirina 2010-04-05 14:41:54 szirina Przyjaciółka Forum Nieaktywny Zarejestrowany: 2008-11-30 Posty: 1,147 Wiek: 24 Odp: Nie chce ze mna być, chce być sam , ale ... tęskni .... pies ogrodnika nie chce z tobą być ale jednak daje o sobie znać abyś o nim myślała i nie znalazła sobie innego bo wiadomo że głowie będziesz miała tylko jego. daj mu czas na tęsknienie, niech cierpi. a jeśli będzie wytrwały w swoich staraniach można dać mu jeszcze szansę o ile ty jeszcze będziesz tego chciała....... If you wanna be somebodyIf you wanna go somewhereYou better wake up ......... and pay attention !!!!!!!! Strony 1 Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Pojęcie ghostingu, czyli nagłego urwania kontaktu, stało się bardzo popularne. Coraz częściej jednak można spotkać się z tzw. zombieingiem - sytuacją, w której ktoś, z kim budujemy relację, znika, ale po pewnym czasie niespodziewanie wraca. Oto co mówią kobiety, które tego doświadczyły. 110. Zombieing to forma ghostingu
Pierwszy wpis na ten temat był nadzwyczaj krótki, pozwólcie, że przytoczę całą jego treść: "CZY NARCYZ TĘSKNI I ŻAŁUJE PO ROZSTANIU / ZAKOŃCZENIU RELACJI? Nie." ......................................................... Jeżeli ktoś tamtym wpisem poczuł się rozczarowany, nie do końca usatysfakcjonowany, skonfudowany, zdezorientowany, wystrychnięty na dudka - no to pomyślcie, jak muszą się czuć osoby, które w tzw. realu, po/w trakcie ważnej dla nich relacji w końcu odkrywają/słyszą/uświadamiają sobie tę odpowiedź. Przykre. Przykre to jest, jak nie ma w Biedrze Twojego ulubionego smaku pizzy! Jak Ci autobus ucieknie, a następny za pół godziny. Tak to już bywa, że odpowiedzi, które najłatwiej i najszybciej powiedzieć lub napisać w życiu - a nie na papierze lub ekranie - kosztują czas i nerwy. Zobacz też: Po relacji, w którą się mocno zaangażowaliśmy, bo też i, co ty dużo mówić, ktoś komu na to pozwoliliśmy umiejętnie, bez skrupułów i cynicznie nas zwabił w swe sidła - nooooooo, Kochani, to nie jest bułka z masłem, żeby łatwo to było przełknąć, to nie jest Nutella, żeby nie było gorzkie. Dlatego też wiele osób zbyt długo przeciąga sytuację by uniknąć tej chwili, kiedy prawda ta brzydka wyjdzie na powierzchnię, czarno na białym i życie zrewiduje sytuację właśnie w tym kierunku, którego się boją i sami już przeczuwają: Nie podoba się to spadaj, nie Ty to kto inny. Zobacz też: NARCYZ - NA CO NARAŻASZ SIĘ CIĄGNĄC RELACJĘ Z NARCYZEM I okazuje się, że coś, co stało się dla Ciebie ważne dla kogoś było tylko sprawdzoną już nie raz zagrywką pomiędzy kolejnymi takimi samymi. Jak pięścią w twarz. Jak krew w piach. Narcyz nie tęskni i nie żałuje, nie czuje straty po nas. Było minęło. Tzn. my (u niego) minęliśmy. Takie życie. To my okazaliśmy się w końcu beznadziejni, on nadal jest tak samo wspaniały. Zobacz też: CO ROBIĆ GDY MASZ DO CZYNIENIA Z NARCYZEM \ PSYCHOPATĄ I DLACZEGO UCIEKAĆ Ubezpieczał się na to od tegoż początku, nie ustawał w poszukiwaniu nowych źródeł zasilania i nigdy nie zaprzestał starań, by w odwodzie nie mieć jeszcze parę osób, z których będzie czerpał jak relacja z nami nas wyczerpie i odejdziemy/narcyz akurat będzie nas karał ciszą/ kopnie nas w tyłek ostatecznie. Narcyz nie znosi nudy, braku towarzystwa innych i kontaktu z nimi - tak bardzo, że podejrzewam, że w tych chwilach po prostu przestaje istnieć - więc możemy być pewni, że jeśli się nie odzywa lub akurat ma z nami ciche dni to gdzieś tam z kimś w najlepsze odgrzewa/nawiązuje znajomości i kontakty. Zobacz też: Najpierw chciałam porównać żal po stracie nas przez narcyza do żalu, jaki odczuwamy po tym jak skończy nam się ulubiony kosmetyk - ale nie. To nie pasuje. Już samo stwierdzenie "ulubiony" kosmetyk świadczy o tym, że za coś go ceniliśmy i uznajemy, że był lepszy od innych. Byłoby nam szkoda, jakby wycofano go z produkcji. Ciężko byłoby go zastąpić jakimś innym - dlatego własnie wybieramy ten kosmetyk. Tymczasem ludzie dla narcyza są doskonale zastampialni jedni przez drugich - nie Ty to ktoś inny, nie po to narcyz cały czas lawiruje, żeby nie miał co robić i do kogo się udać, korzystać i dobrze bawić jak skończy się lub zacznie go już nudzić jego relacja z nami. Słowem jesteśmy dla narcyza tak wyjątkowi, cenni i niezastampialni jak... hmm... jakiś wózek sklepowy - no naprawdę cenna, niepowtarzalna, trudna do zdobycia i skorzystania z niej rzecz. "A jakie to ma znaczenie, z kim uprawia się seks. To jak z butami. Jakie ma znaczenie, w jakich dobiegniesz." albo "A jaka to różnica, czy spędziłem weekend w towarzystwie tej czy innej." Zobacz też: I nie jest ważne, o kim mowa. Nieważne są rzeczywiste zalety czy wady danych osób. Sorry, wózków sklepowych. Aha, butów. Tak czy siak: rzeczy. Przedmiotów. Nie podmiotów. Narcyzowi nie będzie tęskno, nie będzie żałował i czuł straty po jakimś wózku sklepowym albo butach! Halo, tu ziemia! Następnym razem skorzysta w sklepie z innego wózka, i dobiegnie w innych butach. Rzeczy tak szybko przemijają frajerko/frajerze/bando frajerów.
Okazuje się jednak, że znaczenie mają nie tylko kwestie prawne i formalne, ale również te indywidualne, świadczące o emocjonalnym przygotowaniu i dojrzałości, żeby móc spędzić wakacje bez rodziców. Nie zaleca się wyjazdów dziecka bez rodziców przed ukończeniem przez nie 4-go roku życia.
Zimą samolot z południa dolatuje tu raz w tygodniu lub rzadziej. Latem tylko dwa statki dowożą zaopatrzenie na resztę roku. Kilkuset mieszkańców północnej Grenlandii żyje według zasad ustalonych przez naturę i przodków – wielkich łowców polujących na morsy i niedźwiedzie. Ilona Wiśniewska pojechała do Qaanaaq i Siorapaluk, najbardziej na północ wysuniętych osad Grenlandii. Nawiązanie relacji z Inughuitami, zwanymi też polarnymi Inuitami, wymagało wyczucia i czasu. Usłyszała: "Nie spiesz się. Ugotuj coś. My też chcemy wiedzieć, kim jesteś". Zaprosili ją do swojego życia. Uczestniczyła w polowaniach, była zapraszana do domów, przysłuchiwała się rozmowom, w których przeplatały się codzienność, katastrofa klimatyczna, historia i skomplikowane relacje z resztą świata. Tak powstał "Migot", niezwykły inuicki wielogłos, który w ciemnościach nocy polarnej wybrzmiewa szczególnie przejmująco. Qaanaaq zamieszkuje 619 osób Foto: The Washington Post / Getty Images Publikujemy fragment reporterskiej książki "Migot. Z krańca Grenlandii" Ilony Wiśniewskiej. Odkąd kilka dni temu dash-8 wylądował na ubitej ziemi, w nosie i pod paznokciami zalega szorstki pył. W środku dnia chłodne wrześniowe słońce kładzie się poświatą na potężnych górach lodowych, zastygającym morzu i zmarzniętej skórze. Niedawno jeszcze w ogóle nie zachodziło. Teraz rozciągnięte na wiele godzin wschody i zachody przerywa kilka godzin ciemności. To ona za niewiele ponad miesiąc będzie tu ustalać codzienność. Na bezdrzewiu najdłuższe cienie rzucają ludzie, uliczne latarnie i drewniane krzyże. W nowych miejscach chodzę na cmentarze i wysypiska śmieci. Jedne i drugie leżą zwykle na uboczu zdarzeń, ale wprowadzają w historie, które przy odrobinie szczęścia będzie można usłyszeć od żywych. W Qaanaaq nie ma asfaltowych dróg, do cmentarza wiedzie piaszczysta trasa, wzdłuż której stoją ławki z europalet, a groby ciągną się w kilkudziesięciu rzędach ogrodzonych kamieniami. Roztacza się stąd szeroki widok na północną część Morza Baffina, miasto i od lat niezamieszkaną wyspę Qeqertarsuaq (albo Qiqirtarraq). Wiatr pędzi z północy na południe, pokrywa wszystko burym nalotem i znika za wzgórzem, gdzie poluje się na wilki. Jest tak cicho, jak tylko potrafi być na obrzeżach mapy. Samotne czeczotki i pary kruków. Zimą zostaną tylko odbite od lodu rytmiczne nawoływania tych drugich. Wśród identycznych białych krzyży uwagę zwracają dwa nagrobki: kamienna pamiątkowa płyta i białe dziecięce łóżeczko wyłożone maskotkami. Na razie jeszcze nic mi nie mówią. Na razie stoję u Gerta. I dopiero z informacji na tabliczce dowiaduję się, że miał drugie imię. * Drugi tydzień w Qaanaaq zaczyna się od niesienia wanny. W tym najdalej na północ wysuniętym mieście Grenlandii wodę do domów dostarcza cysterna albo samemu obłupuje się i topi lód z brył leżących przy wejściach, więc wanna to głównie pojemnik na drobiazgi. Wody używa się tylko tyle, ile niezbędne. Albo jeszcze mniej. W mieście nie ma też kanalizacji. W ubikacjach do siedzisk z dziurą wkłada się czarne worki, które po kilkudniowym napełnianiu, zawiązane drutem, wynosi na zewnątrz, skąd traktor z przyczepą wywozi je na wysypisko. Wannę dźwigamy we dwoje, ale on prosił, by go wspominać jak najrzadziej, bo to historia nie o nim, lecz o jego przyjaciołach. Ledwo się znaliśmy, gdy zaproponował, bym poleciała z nim do Inughuitów – najbardziej północnych rdzennych ludzi na świecie. "Oni niedługo znikną – powiedział. – To ostatni moment, żeby poznać tę prastarą kulturę". Teraz sam jest już przyjacielem i niesie tam, gdzie ciężej. Inughuit to znaczy "wielcy ludzie", liczba pojedyncza Inughuaq. Mojego przyjaciela nazywają życzliwie Qa’dduna-Eskimo, więc przystał, by w tej opowieści być po prostu Kadduną, obcym odpornym na zimno, który je wszystko jak leci i potrafi się śmiać z samego siebie. Słowo pochodzi od zestawienia qa’ddu (brew) i naaq (brzuch), bo obcy tradycyjnie kojarzyli się z bujnym owłosieniem na twarzy i objętością w pasie. Kadduna bywa tu od ponad dekady i coraz sprawniej włada miejscowym dialektem zwanym avanersuarmiutut, inugguartut albo qaanaamitun. Tu, to znaczy w północnej części gminy Avanersuaq (równorzędna nazwa: Avannaata), na którą składają się cztery miejscowości: Qaanaaq (619 mieszkańców), Savissivik (72), Siorapaluk (41) i Qeqertat (26). Cała gmina liczy niecałe jedenaście tysięcy osób i zajmuje powierzchnię ponad pół miliona kilometrów kwadratowych. Jej ogrom widać nie tylko na mapie, ale też w rozkładzie lotów, bo Qaanaaq i stolicę gminy Ilulissat (z populacją sięgającą pięciu tysięcy) dzieli tysiąc kilometrów i samolot raz w tygodniu. Kadduna przyleciał z zamiarem przezimowania. Ja zjawiłam się z książką, której okładka przedstawia Gerta – chłopaka stąd. Napisałam ją dwa lata wcześniej po pobycie w domu dziecka na zachodzie Grenlandii, gdzie mieszkał. Pracowałam tam jako wolontariuszka, a on zazwyczaj omijał mnie wzrokiem. Robił to nawet wtedy, gdy z nudów fotografował pożyczonym ode mnie aparatem i sporo czasu spędzaliśmy razem, zrzucając zdjęcia na dysk. Chcę wierzyć, że wtedy się zaprzyjaźniliśmy. Że objawem sympatii były uniesione kciuki wysyłane na Messengerze przez prawie rok od mojego wyjazdu, zdjęcia z wycieczek, z pływania kajakiem albo te kilka ostatnich ujęć z początku 2018 r., przedstawiające pomarańczową łunę nad czarnym morzem i charakterystyczną górę w tle. Tę samą, którą widzę tu od kilku dni. Gert odwiedzał czasem matkę w Qaanaaq, spędzał tu wakacje i święta. Jeszcze w domu dziecka słyszałam, że bardzo tęskni za północą. Być może podczas tej ostatniej wizyty postanowił odebrać sobie życie. "Drogi Gercie, jesteś wspaniałym chłopakiem. Dziękuję za to, czego mnie nauczyłeś. Trudno się zgodzić z twoją decyzją, ale szanuję ją. Mam nadzieję kiedyś poznać kuzyna, którego nazwano Twoim imieniem, odpoczywaj…" – to w skrócie napisałam w odręcznym liście wysłanym do domu dziecka jeszcze tego samego dnia, kiedy zadzwonili. Potem wielokrotnie wgapiałam się w zdjęcie łuny, próbując w nim znaleźć zapowiedź. Wiele lat temu jeden z moich ulubionych autorów powiedział, że prawdziwy pisarz opisuje obsesje. Nie wiem, czy grenlandzki siedemnastolatek był obsesją, ale na pewno nieraz zadawałam sobie pytanie, czy można mu było pomóc. A jeśli, to czy mogłam się na coś wtedy przydać. Książka z Gertem na okładce kończyła się informacją o jego śmierci. Im dłużej jednak o tym myślałam, tym mniej mogłam uwierzyć w to, co napisałam. Wiedziałam, że w końcu trzeba będzie sprawdzić dwie rzeczy: za czym tak tęsknił i czy ktoś tęskni za nim. Propozycja wspólnej podróży z Kadduną była szczęśliwym zrządzeniem losu w tym całym nieszczęściu. Teraz chodzę z książką jak z listem żelaznym i nie opuszcza mnie wrażenie, że to tylko zbędny papier. Avanersuarmiutut nie ma oficjalnej wersji pisemnej, więc istotne rzeczy nadal przekazuje się ustnie. Śmierci w ciągu roku jest tu kilka i tamta sprzed dwóch lat już zaciera się w zbiorowej pamięci. Niedługo przed naszym przyjazdem umarła nastoletnia dziewczyna. Na cmentarzu leżały świeże plastikowe kwiaty, zdjęcie w foliowej koszulce jeszcze nie wypłowiało. Wanna też jest z plastiku. Widok na zatokę z wyspy Qeqertarsuaq Foto: DEA / M. SANTINI / Contributor / Getty Images Pomagamy w przeprowadzce Juaannie Platou – znajomej Kadduny, u której się zatrzymaliśmy. Przenieśliśmy już dwie kanapy, piętrowe łóżko, małą lodówkę, stół, krzesła i stosy miękkich pakunków. Pod nogami plączą się szczeniaki jedynej tu dozwolonej rasy grenlandzkiej. Kursujemy góra–dół. Z domu niebieskiego do położonego dwa rzędy niżej czerwonego. Nie ma wiatru, temperatura około zera. Oddycha się zimnym, pustynnym powietrzem. Na taras domu, który mijamy co jakiś czas, wychodzi na papierosa postawny mężczyzna o nietutejszych rysach twarzy. Gdy niesiemy poduchy od kanapy, rzuca "hi", przy krzesłach pyta, po co tu przyjechaliśmy, a podczas odpoczynku przy taszczeniu wanny zaprasza do siebie. Wraca z pracy codziennie koło czternastej i nigdzie się nie rusza. * […] – Dania wydaje cztery i pół miliarda koron rocznie [około 2,8 mld zł], żeby ten kraj mógł przetrwać. Ale Grenlandczycy nie rozumieją, jak funkcjonuje nowoczesne społeczeństwo – wyjaśnia nauczyciel. Takich jak on przez wieki kolonialnej zależności wysyłano na wyspę z poświęconym przez Kościół kagankiem oświaty, a później, kiedy w 1953 r. Grenlandia z kolonii stała się częścią Królestwa Danii, Grenlandczycy mieli już być tak nowocześni, jak Duńczycy. W latach sześćdziesiątych wysłano do Danii około tysiąca sześciuset dzieci w imię tworzenia nowego pokolenia oświeconych obywateli. Młodzi trafiali do rodzin zastępczych, wracali na Grenlandię po roku albo po kilku latach, niektórzy nie wrócili nigdy. Ilu ludzi, tyle historii. Są te o przyjaznych rodzinach, które stwarzały substytut domu i z którymi dorośli już Grenlandczycy utrzymywali kontakt przez lata. Są te o danizacji, która otwierała drzwi do lepszego świata i do edukacji na europejskim poziomie. Ale sporo też opowieści o utracie ojczystego języka, upokorzeniach i przemocy. O tym, że strach i poczucie niższości wplotły się w DNA. I że dawanie zawsze idzie w parze z odbieraniem. Ceną szybkiej modernizacji była centralizacja, z nią rosnące problemy społeczne przesiedlanych, bezrobocie, alkoholizm, nadużycia seksualne, a w efekcie duża liczba samobójstw. Od 1979 r. Grenlandia jest autonomicznym terytorium zależnym Danii i odtąd nie ustaje w dyskusjach o całkowitej niepodległości. Nie sposób znaleźć jedną narrację na temat tożsamości współczesnych Grenlandczyków. Jedni pewnie zgodzą się z grenlandzką poetką Katti Frederiksen, która w wierszu Jeg ma indromme [Muszę przyznać] pisze: Muszę przyznać, że mam coś do powiedzenia. Muszę przyznać, że urodziłam się w Grenlandii i mam duńskie obywatelstwo. Muszę przyznać, że jestem w stu procentach Inuitką i nie jem surowego mięsa. Muszę przyznać, że jestem Grenlandką i nigdy nie widziałam niedźwiedzia polarnego. Muszę przyznać, że wierzę zarówno w szamanów, jak i w Boga. Muszę przyznać, że myślę po grenlandzku i piszę po duńsku. Muszę przyznać, że nie przepadam za mówieniem po duńsku. Muszę przyznać, że kocham swój język. Ja i mój kraj rozmawiamy po grenlandzku. W jakim języku rozmawiasz z moim krajem? (Kanonisk selskabsleg i nordisk litteratur, red. Randi Benedikte Brodersen, Kobenhavn 2013, s. 235. Wiersz w przekładzie Agaty Lubowickiej. Drudzy być może podpiszą się pod słowami Niviaq Korneliussen, jednej z najważniejszych grenlandzkich pisarek młodego pokolenia: Doprowadza mnie do szaleństwa, że pochodzę z Grenlandii. Doprowadza mnie do szaleństwa mój grenlandzki wygląd i moje blizny. Doprowadza mnie do szaleństwa, że nie jestem Duńczykiem. Doprowadza mnie do szaleństwa, że jestem Grenlandczykiem. (Niviaq Korneliussen, Homo sapienne, przeł. Agata Lubowicka, Gdańsk 2021, s. 58, 59) A inni pewnie będą to widzieć zupełnie inaczej. – Oni nigdy nie będą cywilizowani – ocenia mój rozmówca. – Idź, zapytaj pierwszego lepszego, po co rano wstaje i idzie do pracy. Nie będzie wiedział. Może niektórzy potrafią postawić jakiś budynek, odebrać telefon, ale nie potrafią zarządzać. Muszą im w tym pomagać inni. Dlaczego zdecydowałem się uczyć kogoś, kto nic nie wie? Bo mogę się zrelaksować. – Jego głos przechodzi w uśmiechnięty szept. – Tych, co chcą, staram się uczyć najlepiej, jak potrafię, ale pozostałych mam gdzieś. I w ogóle mnie to nie przygnębia. Gotuję obiad, włączam telewizję i mówię sobie, że to był dobry dzień. A potem rozmawiamy z żoną o świetle, o odcieniach niebieskiego na lodzie. Żona wchodzi do domu, siada przy stole, ale poza krótkimi dopowiedzeniami nie odzywa się ani jednym dłuższym zdaniem. Potakuje albo patrzy w okno z widokiem na miasto, którego jej mąż tak nienawidzi. Pytam o przyszłość. – Przyszłość to luksus – odpowiada mężczyzna. – Również dla cywilizowanych ludzi, tyle że my o niej nie myślimy, bo zakładamy, że będzie częścią naszego życia. Kiedy ich tutaj pytam: "Co chcesz robić w życiu?", nie wiedzą. Nie myślą o przyszłości. A kiedy ta przyszłość do nich przyjdzie, będą mieli dzieci, na które dostaną pieniądze. Skończą jak ich rodzice. Tu się nic nie zmieniło przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. Czasem jest nawet gorzej. Przysyłają psychologów, ci chwilę tu popracują, wyjeżdżają z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku i rzadko wracają. – A ty jak się tu czujesz? – pytam żonę, kiedy mąż wychodzi na papierosa. – Mam nadzieję, że będzie dobrze. Poczułam się lepiej, kiedy przypłynęły nasze rzeczy z Danii. Tam pod oknem stoi mój fotel, dużo robię na drutach. – Wasz dom jest bardzo europejski. – Jest normalny. – Znasz jakieś inne kobiety tutaj? – Nie. Mam kontakt tylko z mężem. Ten wraca do stołu i przejmuje odpowiedzi. – Przyjaźnicie się z kimś? – Nie. I nie zamierzamy. Szkoła zapewnia dość relacji towarzyskich. Przyjaciele? Nigdy. Z tymi kilkoma Duńczykami nie będziemy się przyjaźnić tylko dlatego, że są naszymi rodakami. Chodzimy do nich, jeśli potrzebujemy, żeby coś zostało dobrze zrobione. Tu wszystko zależy od nastawienia. Ja wybrałem bycie szczęśliwym. A do szczęścia potrzebuję mojej żony, nikotyny i tego widoku. – Wskazuje na okno i zawieszone nad morzem łańcuchy gór lodowych. Nie widać wyraźnie, bo szybę pokrywa lepka sadza zawodowego wypalenia, której mimo kilku prób nie udaje się zetrzeć dłonią. Przez wiele dni nie będzie jej też można zmyć ze skóry ani tym bardziej wyrzucić z głowy. Reporterska książka Ilony Wiśniewskiej "Migot" Foto: Wydawnictwo Czarne
Nikt nie chce mieć złamanego serca. Tak więc, kiedy facet mówi, że tęskni za tobą, upewnij się, że nie zostaniesz wciągnięty w jego grę. Kiedy facet mówi, że za tobą tęskni - 14 wskazówek, żeby wiedzieć, że on to naprawdę oznacza. Miło to słyszeć, ale kiedy facet mówi, że tęskni za tobą, prawda? # 1 Nie przesadza
Anna Maruszeczko musiała mierzyć się z wieloma przeszkodami. Jedną z nich był pożar, w którym straciła wszystko, co miała. Warto dodać, że była gwiazda TVN prowadziła program „Wybacz mi”, który cieszył się ogromną popularnością. Z czasem wyznała, że odeszła, ponieważ wcześniej zasugerowano jej, że powinna skorzystać z medycyny estetycznej i wstrzyknąć sobie botoks. Przypomnijmy, co dzisiaj robi ulubienica widzów! Życie zawodowe Anny Maruszeczko Minęło już ponad ćwierć wieku, odkąd Anna Maruszeczko pierwszy raz pojawiła się przed kamerą. Była wtedy prowadzącą słynnego programu pod tytułem „Na gapę”, który był emitowany na Canal+. Warto przypomnieć, że przed emisją tego show, miała za sobą siedmioletni staż w TVP, jednak pracowała tylko na tak zwanym zapleczu. Z czasem zaczęła rozwijać swoją karierę. „Dla odwagi strzeliłam mały koniak i... udało się”, wspominała czasy castingu w rozmowie z VIVĄ!. Największą popularność zyskała dzięki stacji TVN. „Mój długi romans z TVN rozpoczął się w 1999 roku: talk show „Wybacz mi", magazyn „Zielone Drzwi" oraz społeczna praca w Zarządzie Fundacji TVN Nie jesteś sam. Z czasem romans przerodził się w trwały związek”, napisała w swojej książce - „Kobieta na zakręcie”. Później ta przygoda dobiegła końca. Dziennikarka postanowiła znaleźć coś nowego. I tak właśnie się stało. Od 2014 roku była redaktorką naczelną magazynu „Uroda życia”. Rok później założyła własną firmę, którą zajmuje się do dzisiaj. ZOBACZ TEŻ: Urszula Dudziak i Bogdan Tłomiński udowadniają, że nigdy nie jest za późno, by znaleźć miłość Fot. Tomek Pisinski / Studio69 / Forum Kim jest Andrij Maruszeczko? Anna Maruszeczko od wielu lat jest związana z Andrijem Maruszeczko, który pochodzi z Ukrainy. Jej rodzice nie byli zadowoleni z partnera swojej córki, jednak z czasem go zaakceptowali i pokochali jak własne dziecko. To właśnie on namówił swoją ukochaną, żeby po polonistyce poszła na dziennikarskie studia podyplomowe. „Nie chciał mieć w domu belfra”, powiedziała w wywiadzie dla „Twojego stylu”. Po jakimś czasie mąż przekonał Annę, żeby przeprowadzili się na wieś. Zamieszkali razem w wiosce nad Bugiem, która jest oddalona od Warszawy o 160 kilometrów. „Jestem wciąż w szpagacie między miastem a wsią. Pół tygodnia w Warszawie, pół tygodnia nad Bugiem”, mówiła w VIVIE!. CZYTAJ RÓWNIEŻ: Śmierć dziecka, zdrada żony, brak kontaktu z synem... Życie boleśnie doświadczyło Marka Piekarczyka Adam Romanowski i Anna Maruszeczko, 2000 rok Fot. Marcin Michalski / Studio69 / Forum Co dzisiaj robi Anna Maruszeczko? Zakochani doczekali się dwójki dzieci: 16-letniej córki Sofiji i prawie 19-letniego Andrija. Pociechy są dla nich całym światem. Warto dodać, że byli jeszcze bardzo mali, kiedy w posiadłości ulubienicy widzów w Mielniku wybuchł pożar. „Mieliśmy szczęście, że pożar nie zastał nas śpiących. Dobrze, że straciliśmy tylko pieniądze”, wspominała Anna. Kiedy wraz z całą rodziną odbudowała dom, usłyszała od producentki jednego z programów TVN, że powinna zainwestować w botoks... I wtedy przelała się czara goryczy. Stwierdziła, że potrzebuje zmiany i zrobi coś nowego. „Nie chciałam być malowaną lalą do pokazywania. Planowałam, że zestarzeję się na wizji. Miałam nadzieję, że nigdy nie dołączę do klubu dziewczyn z identycznymi ustami. Rozumiem jednak, że telewizja może nie być na całe życie”, czytamy w „Twoim Stylu”. Kiedy odeszła z telewizji, podjęła współpracę z ośrodkiem Dojrzewania Róż, który wspierał kobiety pragnące zmienić swoje życie. Później została redaktorką naczelną w „Uroda Życia”. „Zawodowo: trzymam kilka srok za ogon, co daje mi poczucie bezpieczeństwa, lepszą orientację w świecie i zdrowy dystans do tego, co akurat robię. A prywatnie: jestem starą mężatką i ciągle młodą matką", mogliśmy przeczytać na jej mediach społecznościowych. Teraz stara się skupić na swojej rodzinie. Owszem, praca jest dla niej bardzo ważna, jednak nie jest najważniejsza w życiu. Od 7 lat ulubienica widzów prowadzi swoją firmę „AM MEDIA”. Obecnie pisze książki oraz prowadzi warsztaty dla wielu kobiet. Po latach zrozumiała, że nie wyobraża sobie siebie przed kamerą w telewizyjnym studiu. Nie tęskni już za blaskiem fleszy! Jednak to nie wszystko! Ówczesna gwiazda TVN od 2021 roku prowadzi swój podcast - #Wojowniczki i Wojownicy. Możemy go posłuchać między innymi na platformie Spotfiy. To jest niezwykła inwestycja Anny Maruszeczko, która zbiera coraz więcej słuchaczy! O czym jest program? „Tu dzielimy się swoimi opowieściami o przełomach w życiu. W przekonaniu, że opowieść to informacja z duszą (Brené Brown), a kryzys to też szansa. Interesuje mnie metamorfoza, człowiek w zmianie. Moi bohaterowie to ludzie poszukujący i zaangażowani. Walczą, stawiając granice, postępując w zgodzie z sobą, dzieląc się. Czasem wygrywają bitwy ze światem zewnętrznym, jednak podkreślają, że najtrudniej wygrać z samym sobą", czytamy w opisie podcastu. Anna Maruszeczko stara się opowiedzieć o wzlotach i upadkach na drodze życiowego oraz zawodowego spełnienia. Nie brakuje tam takich tematów jak: pandemia, wojna, energia kobiet, tabu leczenia psychiatrycznego i wiele innych! Zachęcamy również do wsparcia ulubienicy widzów na platformie Patronite! Co miesiąc można wpłacić dowolną kwotę, która pomoże rozwinąć jej kanał. Dzięki temu, Anna Maruszeczko z dnia na dzień będzie mogła poprawić jakość swoich materiałów. Oto link do podcastu: Link do Patronite: CZYTAJ RÓWNIEŻ: Paweł Domagała i Zuzanna Grabowska zachwycili na czerwonym dywanie. Aktorka pokazała się w nowej odsłonie Fot. Podcast/ Olga Majrowska Fot. Olga Majrowska Przypomnijmy rozmowę Anny Maruszeczko dla magazynu „Uroda Życia” z 2014 roku! Aniu, jesteś rozpoznawalna, ale niewiele o tobie wiadomo. Kim jest kolejna „telewizyjna” naczelna, która firmuje pismo dla kobiet? Szczęściarą, której się wydawało, że z racji dojrzałości będzie raczej schodzić z medialnej sceny. Raz już nawet usłyszałam, że moje programy są zbyt refleksyjne! Tymczasem dostałam propozycję życia, jak gwiazdkę z nieba. Wydawnictwo zwróciło się do mnie z prośbą o przygotowanie koncepcji pisma ze względu na to, co dotychczas robiłam. Po pierwszym szoku doszłam do wniosku, że bardziej niż kiedykolwiek jestem na to gotowa. Przecież od wielu lat głównie rozmawiam z kobietami. O życiu. I piszę bloga. O życiu nad Bugiem. Nie sądziłam, że ktoś tak doceni moją pracę i mój sposób patrzenia na świat. Czym się kierujesz, wybierając dla kogo pracujesz? Z jednej strony TVN, z drugiej – katolickie radio. Były też „Tygodnik Literacki”, „Ozon”, Tok FM, dawny „bruLion”. Zawsze przekonaniem, że warto się w coś wdać. Z pracą mam tak samo jak z tym życiem podzielonym na wieś i miasto. Żeby żyć na wsi, potrzebuję życia w mieście i na odwrót. Chyba mam w sobie głód poznawania rzeczywistości i silną niechęć do jej ideologizowania. Brzuch mnie boli na samą myśl o tym. Brrr. Ciekawią mnie ludzie: w jaki sposób myślą, dokonują wyborów, jak naprawiają błędy, które popełnili, co im daje siłę. W telewizji komercyjnej robiłam programy, które wydawały mi się nie do zrobienia gdzie indziej. W świętym, jak je nazywam, radiu mogłam robić programy publicystyczne, do których nikt mi się nie wtrącał. I robiłam je, choć gdy podliczyłam koszty benzyny oraz niani, wyszło mi, że do nich dopłacam. Mózg mi dymił, ale czułam, że się rozwijam. Mogłam zapraszać gości, jakich chciałam – cudownych, mądrych i wcale nieznanych – i rozmawiać o rzeczach, na które w innych stacjach nie było miejsca, bo musiało być sensacyjnie i hecownie i co trzy minuty trzeba było robić przerwę na piosenkę. Miałam poczucie, że udaje mi się tam czasem przekazać coś ważnego. Wierzgam, gdy czuję, że ktoś chce mnie wpuścić w jakieś hardcorowe komercyjne maliny. W pracy usiłuję mieć pewność, że to, co robię, ma sens. A pułapek w tej branży jest niemało. A nie chodzi o to, żeby nigdzie nie być? Bo jak się jest „pomiędzy”, to jakby nigdzie. Zawsze chodzi o to, żeby być – najlepiej w zgodzie z sobą. Przy tym projekcie też mi powiedziano: „Niech pani robi to pismo w zgodzie ze sobą, wtedy będzie dobrze”. Poza tym, jeśli czytałabym tylko „Gazetę Wyborczą”, jaki miałabym ogląd rzeczywistości! Wspomniałaś o niezależności, że jest dla ciebie ważna. Nie wydaje ci się to naiwne Modlę się do dziennikarzy, którzy potrafią pisać prawdę, a nie naginać rzeczywistość do okładkowych tez. Nie jestem Moniką Olejnik czy Dominiką Wielowieyską, moje dziennikarstwo to może mniejszy kaliber, ale i tak się cieszę, że nigdy nie byłam niczyją tubą. Pamiętam, jak kiedyś w Radiu Józef chciałam zrobić audycję o feminizmie. Zaprosiłam jedną z naszych czołowych feministek. Kiedy usłyszała, do jakiego radia, obruszyła się: „Nigdy tam nie wystąpię!”. I dodała: „A tobie musieli wyprać mózg, skoro tam pracujesz”. Pamiętam, ponieważ mnie to ubodło. Ale pomyślałam: ja w tym świętym radiu mam więcej wolności niż ty w swoich sekciarskich publikatorach... Chyba jednak jestem pamiętliwa (śmiech). […] No właśnie – na wsi. Jesteś chyba jedyną telewizyjną dziennikarką, która w połowie tygodnia pakuje walizki i wyjeżdża na wieś. Łatwo nie jest, ale moje życie jest dzięki temu bogatsze. Już nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Ta podwójność jest mi wręcz organicznie potrzebna. Ale jak się w tym odnaleźć? Telewizja, czy w ogóle Warszawa, to adrenalina, tempo, konkurencja… Ty się pakujesz i jedziesz nad Bug, a tu się ważą losy świata! A w każdym razie wielu karier. Trzeba trzymać rękę na pulsie. Chyba nie dałam się temu szaleństwu. Zawsze byłam trochę z boku. Pracowałam jako freelancerka, nie wiązałam się kontraktem, bo nie umiałam go sobie wynegocjować. Ale to mi dawało poczucie wolności, choć oczywiście bywało niebezpieczne bez tego etatu. Ale kiedy zrozumiałam, że powinnam zawalczyć o siebie, zawalczyłam. Oczywiście wolałabym, aby to mnie zapraszano, żeby świat znał moją wartość. O naiwności! Dotarło do mnie jednak, że rzeczywistość jest inna niż jeszcze kilka lat temu, że nie mogę biernie czekać na „nowy format dla gwiazdy”, że powinnam być bardziej sprawcza. Trzeba samemu tworzyć projekty i je forsować. A nie masz poczucia, że kiedy jesteś na wsi, coś cię omija? Życie towarzyskie i zawodowe jest w mieście. To ty tak myślisz. To nie jest prawda. Wszystko zależy od tego, jak sami to sobie urządzimy. W mieście też nie ma czasu na życie towarzyskie. Chyba że mieszkasz na Saskiej Kępie (śmiech). Gonimy za pracą, wciąż jest coś do zrobienia. A im szybciej biegniemy, tym bardziej stoimy w miejscu. W wiosce mam swoje siedlisko, swój prawdziwy dom. Tam są dzieci, dwa psy, dwa koty, sąsiedzi. Że nie wspomnę o mężu. Trzeba mieć w sobie harmonię, żeby dwa razy w tygodniu zmieniać tak radykalnie tempo – i będąc tu, nie myśleć wciąż o tym, co się dzieje na wsi, a będąc tam, myślami nie być w redakcji. Dystans jest dobry. I redakcja, i wieś tylko na tym zyskują. A to przejście z jednego rytmu w drugi bardzo mi służy. Kończy się dyżur miejski, wsiadam w auto, włączam audiobooka… Ty – Lisbeth Salander, twój mąż – kozak z charakteru. Co wy na tej wiosce robicie? Czyj to pomysł w ogóle Andrija, mojego męża, oczywiście. On jest polskim Ukraińcem – jego rodzice zostali przesiedleni z południa na Ziemie Odzyskane w wyniku akcji „Wisła”. On, tak jak ja, urodził się w Koszalinie. Jako nastolatek i później na studiach na Akademii Sztuk Pięknych bardzo intensywnie zaczął to swoje pochodzenie zgłębiać, hołubić (najgorsi są ludzie bez tożsamości!). Wydawał muzykę ukraińską – rocka, ale i etniczną. Dawno temu, po pożarze cerkwi na Grabarce – malowanej przez Jerzego Nowosielskiego – jego przyjaciel z uczelni Jarek Wiszeńko, miał ją malować, Andrij trochę mu w tym pomagał. Od tego zaczęły się nasze wypady w tamte okolice. To był przełom lat 80. i 90. Mnie to za bardzo nie ekscytowało, bardzo miastowa wtedy byłam. Ale jego już tam ciągnęło: tam były te dwa żywioły – katolicki i prawosławny, z sąsiadami mógł po ukraińsku porozmawiać… Jeździliśmy więc regularnie: było pływanie łódką po Bugu, ogniska, piwo pod gruszą. Zaczęliśmy się zaprzyjaźniać – i z ludźmi, i z miejscem. Z czasem kupiliśmy kawałek ziemi z widokiem. To ważne, że z widokiem Bardzo – dla niego. Na początku to wszystko on i wszystko przez niego: on to wymyślił, znalazł ziemię, zaprojektował dom kryty strzechą. Ja byłam jak prawdziwa żona, co to za mężem idzie. Ale nie czułam presji, nic z tych rzeczy. Po prostu szłam za jego wizją. Twój mąż był w czołówce twórców reklamy, jako jeden z pierwszych założył małą agencję, z której zrobiła się duża agencja. I co, nagle odpuścił Andrij planował przepracować w reklamie rok. Pracował 10 lat. Decyzja o zmianie była z jego strony aktem niebywałej odwagi, zostawił wszystko, co budował przez wiele lat. No i prestiż, apanaże wielkomiejskie, poczucie wpływu. A ty nie bałaś się tak radykalnej zmiany „Boję się” to u nas w domu zakazane słowo, ale bałam się. Jednak ufam mu i wiem, że to facet, który wie, co robi. A jak nawet się pomyli, wyciągnie wnioski i pójdzie dalej. Dzieci już wtedy były Nie, dzieci pojawiły się w naszym życiu późno. Szybko na Podlasiu poczułaś się jak u siebie Tak, chociaż my sobie świadomie idealizujemy wieś. Podlasie jest dość specyficzne, tam mieszkają wyjątkowo mili ludzie. Choć nie wszyscy, oczywiście, i nie od razu tacy mili. Trzeba było się postarać, umieć rozmawiać. Bywa, że ty się starasz, a po drugiej stronie długo mur i nie wiesz, o co chodzi. Czasem musiałam drążyć i drążyć, żeby ten czy ów się do mnie uśmiechnął. Bardzo mi zależało, żeby żyć z nimi na równych prawach. Wysyłałam komunikat: to wy tworzycie tę rzeczywistość, to wasz świat, ale jeśli pozwolicie, chciałabym go współtworzyć. Zawsze mi zależało, aby to była wymiana, żeby nie traktowali mnie jak pańcię z miasta. Zaczęliśmy się integrować. Ja inaczej nie umiem, ale stałam się bardziej krytyczna wobec tamtej rzeczywistości. To chyba zdrowiej. U was jest zawsze dużo gości. Tak, w Warszawie często jest ktoś, kto tranzytem się zatrzyma. Z rodzinnego Koszalina, z Kijowa, z Toronto, z Nowego Jorku. Na wsi to samo. Plus lokalesi. Wszyscy razem dobrze się czują, a my to lubimy. W naszym wiejskim domu zawsze było ekumenicznie. W Warszawie też – moje koleżanki poznawały ukraińskich kolegów Andrija, były śpiewy, potańcówki. Mój mąż z przyjacielem organizowali małanki w CDQ na Burakowskiej – od św. Melanii, bo ukraiński sylwester jest dwa tygodnie później. Na nie zjeżdżali wszyscy – Ukraińcy, Polacy, Białorusini oraz pół stołecznej branży reklamowej – i świetnie się bawili, to była siła, niesamowita energia. Ale rok temu wasz dom się spalił. To trauma. Teraz może bardziej się odzywa niż wtedy, kiedy trzeba było się zmobilizować, żeby ocalić to, co zostało, umiejętnie zachować wobec dzieci. Nie mogliśmy się nad sobą użalać i cierpieć, bo one wychwytują to z czułością sejsmografu. Co właściwie się stało Nie wiem. Siedziałam przy kominku, chociaż grzał mnie też przymilny rudy kot Findus, pisałam tekst do „Sztuki wyboru” w „Vivie!”, dzieci były w szkole, Andrij w pracowni. Cudowna pogoda, śnieg i słońce. Nagle zobaczyłam kłęby białego dymu za naszym wielkim oknem. I się zaczęło. Sąsiedzi nie chcieli uwierzyć w to, co słyszą, kiedy dzwoniłam, prosząc o pomoc. Strażacy tak samo. Już wcześniej mieliśmy podobny epizod. Przyjaciele zabrali dzieci do siebie prosto ze szkoły, my dojechaliśmy wieczorem. Musieliśmy się doprowadzić do porządku, nie chcieliśmy się im pokazać tacy osmaleni i zmęczeni. Przyjaciele przyjęli nas, co było wtedy bardzo ważne – u nich zawsze jest tak jasno, ciepło. W naszej sytuacji to była bezcenna pomoc. […] Czemu nie kupicie nowego domu Nigdy nie lubiliśmy gotowców. Dzieci trochę zmieniają sytuację. Jednak mniej chętnie się ryzykuje. Ja nie mówię o ryzykanctwie dla adrenaliny, o niedojrzałych zachowaniach. Mówię o sytuacji, kiedy czujesz, że już nie masz czym oddychać, chodzisz przybita i tracisz siły. Że nie warto trwać w takim położeniu. A co do dzieci – one nic nam nie odebrały, my z Andrijem nadal jesteśmy freakami, tylko teraz bardziej wiejskimi. Ale sami tak wybraliśmy. Ma to więcej plusów niż minusów, ale wymaga innego planowania. Zaliczamy późne rodzicielstwo – nie dlatego, że tak planowaliśmy, po prostu długo czekaliśmy na dzieci – ale i to ma swoje plusy. Nie musimy się martwić, czy zdążymy zawodowo okrzepnąć, czy wystarczy na mieszkanie itp. Dzieci niczego nam nie odebrały – ani zawodowo, ani towarzysko, wręcz przeciwnie. Są charakterne, a my przy nich szlifujemy swoje charaktery. […] Chcesz powiedzieć, że po „Wybacz mi” nie było żadnej interesującej propozycji Iwona Radziszewska zaproponowała mi współtworzenie „Miasta kobiet”. Ale wtedy pojawił się nasz syn Andrijko. Czułam, że nie mogę zaangażować się całkowicie, a tego ta praca wymagała. Nie po to tyle czekaliśmy na dziecko, żeby nie dać mu czasu, gdy się pojawiło. Jednak nie miałam poczucia, że coś tracę. Dopiero po latach zrozumiałam, że coś fajnego przeszło mi koło nosa. Ale, co ciekawe, propozycja wróciła po paru latach. Wtedy mogłam ją przyjąć. Dużo mi też dało wsparcie Bożeny Walter, jej zaufanie i to, że mnie doceniła. To rzadkie dostać coś takiego od szefa. Tendencja jest odwrotna: żeby nie pokazać, że widzę, jak jesteś dobry, bo jeszcze za bardzo urośniesz, zażądasz podwyżki itp. Dla mnie to było bardzo ważne. […] Rozmawiała Joanna A. Parada. CZYTAJ TEŻ: Rowerzysta ciągnął psa Ewy Chodakowskiej po chodniku. Trenerka opublikowała nagranie z parku Fot. Zuza Krajewska/LAF AM
W końcu chcemy, żeby naszej drugiej połówce zależało na nas nie tylko w momencie wyznania miłości, ale szczególnie w momencie trwania związku. Dlaczego facet udaje że mu nie zależy? Jeśli spodobał Ci się ten artykuł lub korzystasz z mojej wiedzy na swoim blogu lub stronie www to wstaw proszę u siebie link do źródła: https
fot. Adobe Stock, astrosystem Przykro mi, że córka czuje się zawiedziona i oszukana, ale w duchu trochę się cieszę. Chyba zrozumiała, że jej ojciec nie jest takim ideałem, za jakiego go uważała. I już nie nakłania mnie do tego, żebym zrezygnowała z rozwodu. Wyszłam za mąż prawie siedemnaście lat temu. Moje małżeństwo, jak to w marzeniach każdej panny młodej, miało być szczęśliwe, pełne miłości i zaufania. A stało się koszmarem. Mój mąż okazał się zapatrzonym w siebie egoistą i tyranem. Nie, nie bił mnie. To byłoby, jak twierdził, niegodne miana mężczyzny. „Jedynie” wyzywał, obrażał i poniżał. Nie było dnia, bym nie usłyszała od niego, jakiegoś „ciepłego” słowa. Co nie zrobiłam, było źle. Czasem zastanawiałam się, po co w ogóle się ze mną ożenił. Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i go o to zapytałam. Uśmiechnął się złośliwie i odparł, że potrzebował darmowej służącej. Byłam w szoku. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, zapewniał, że kocha mnie nad życie. A tu nagle służąca. Czyli nikt. Jakby tego było mało, notorycznie mnie zdradzał. Jeszcze przed ślubem słyszałam, że lubi skakać z kwiatka na kwiatek, ale byłam przekonana, że z tym koniec. Przecież przysięgał mi przed ołtarzem miłość i wierność. O Boże, jaka byłam naiwna! Podobno pierwszą jego zdobyczą była moja świadkowa. Zaciągnął ją na zaplecze sali weselnej, gdy ja przebierałam się w wygodniejszą sukienkę. Potem już poszło… Koleżanki z pracy, panienki poznane w delegacji… Wcale się z tym nie krył. Gdy płakałam, wzruszał ramionami. „Monogamia nie leży w naturze mężczyzny. Seks tylko z tobą? Chyba żartujesz. To tak jakby ktoś do końca życia kazał mi jeść mielone, a nie pozwalał spróbować schabowego” – śmiał się. Przez lata znosiłam to wszystko z pokorą. Wiem, byłam głupia, ale… Mimo wszystko kochałam Maćka i wierzyłam, że się zmieni. Puszczałam mimo uszu obelgi, przymykałam oczy na skoki w bok. Cierpiałam w milczeniu, czasem wypłakując się w poduszkę. Pogodziłam się ze swoim losem. Wydawało mi się, że tak trzeba, że wybrałam mniejsze zło. Niecałe dwa lata po ślubie przyszła na świat nasza córeczka. Maciek świetnie zarabiał, a ja chciałam, żeby miała wszystko. Sama nie mogłam jej tego zapewnić. Pracowałam w biurze, na podrzędnym stanowisku, i mojej pensji daleko było nawet do średniej krajowej. Poza tym Natalka uwielbiała ojca, a i on był wpatrzony w nią jak w obrazek – czuły, dobry, opiekuńczy. Nazywał swoim słoneczkiem, księżniczką, największym skarbem. Wystarczyło, że o coś poprosiła, a on już biegł spełnić jej życzenie. Bolało mnie, że dla mnie nie ma nawet odrobinki serca, ale cieszyłam się szczęściem córki. Nie chciałem przerywać tej idylli. Ale czara goryczy powoli się napełniała i w końcu się przelała. Zaczęło się miesiąc temu. Natalka pojechała wtedy z koleżanką i jej rodzicami na weekend na działkę, a ja wybrałam się na wieś, do rodziców. Wreszcie się zaszczepili i zaczęli przyjmować gości. Miałam zostać do niedzieli, ale że w odwiedziny zjechała także moja siostra z rodziną i nie było wolnego łóżka do spania, wróciłam w sobotę. Weszłam do mieszkania i zostałam Maćka w naszej sypialni z jakąś kobietą. Gdy mnie zobaczył w drzwiach, nawet się nie speszył. „Nie wiesz, do cholery, że jak się przyjeżdża wcześniej, to trzeba zadzwonić?” – wrzasnął. To właśnie była ta kropla, która przelała czarę. Nie, nie zaczęłam krzyczeć, burzyć się, nie wytargałam panienki za włosy. Po prostu szybciutko wrzuciłam do walizki kilka rzeczy męża i wystawiłam za drzwi. Nawet specjalnie nie protestował. Stwierdził, że i tak miał odejść, bo służąca ze mnie kiepska, a ta kobieta przyjmie go z otwartymi ramionami. W każdym razie gdy córka wróciła z działki, już go nie było. A ja szukałam w internecie kontaktu do adwokata, który zająłby się rozwodem. Chciałam rozstać się z Maćkiem. Byłam tego absolutnie pewna. Nie zamierzałam ukrywać przed Natalią tego, że wygoniłam jej ojca z domu i zamierzam się z nim rozwieść. Uznałam, że jest już na tyle dorosła i mądra, że mogę z nią o tym spokojnie rozmawiać, miała przecież prawie 16 lat. Zawsze starałam się trzymać ją z daleka od swoich małżeńskich problemów, ale w mieszkaniu trudno o prywatność, nawet gdy zamknie się drzwi do pokoju. Musiała słyszeć wyzwiska, widzieć mój smutek i łzy. Byłam więc pewna, że choć bardzo kocha ojca, zrozumie moją decyzję. Srodze się jednak zawiodłam. To nie była spokojna rozmowa. Córka najpierw patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a gdy dotarło do niej, że mówię poważnie, wybuchła. – Wyrzuciłaś ojca z domu? Jak mogłaś?! Odbiło ci czy co?! – naskoczyła na mnie. – Kochanie, wiesz, jak mnie traktował… I jeszcze te zdrady. Nie mogę i nie chcę tego dłużej znosić… Zrozum, ja… – próbowałam tłumaczyć. Dlaczego zachowała się w ten sposób? – No i co z tego! Zdradzał cię i poniżał od zawsze. I jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało. Nagle teraz zrobiłaś się taka wrażliwa? Nie żartuj! Lepiej pomyśl, jak przeprosić ojca. Może da się przebłagać i do ciebie wróci! – wyrzuciła kategorycznym tonem. – Nie, córeczko. Nie zamierzam go ani przepraszać, ani błagać. Nie chcę go więcej widzieć na oczy. Jutro rano idę do adwokata… Klamka zapadła, rozwodzę się z nim. – Tak? To nie mamy o czym gadać! Ojciec ma rację, jesteś zerem! Wynoś się z mojego pokoju! – prawie siłą wypchnęła mnie za drzwi i zatrzasnęła je z hukiem. Przepłakałam całą noc. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego córka zachowała się w ten sposób. Na początku miałam jeszcze nadzieje, że jak trochę ochłonie, wszystko przemyśli, to przyjdzie prosić mnie o wybaczenie. Ale minął dzień, potem drugi i trzeci, kolejne, a ona milczała. Rzucała mi tylko nienawistne lub pełne pogardy spojrzenia, a jak próbowałam z nią rozmawiać, zatykała uszy lub reagowała wrzaskiem. Krzyczała w kółko to samo. Że mam przeprosić ojca, że nie pozwoli, bym zrujnowała jej życie… Tłumaczyłam, że nie zasługuję na takie traktowanie, ale to tylko potęgowało jej wściekłość. Bolało mnie to, nawet nie wiecie jak bardzo. Każde słowo, każde złe spojrzenie były dla mnie jak cios sztyletem prosto w serce. Ale nie zamierzałam się poddać. Wręcz przeciwnie. Im Natalka głośniej krzyczała, tym rodził się we mnie coraz większy bunt. Dość już się w życiu nacierpiałam, dość napłakałam, dość nasłuchałam obelg! Kiedy więc któregoś dnia po kolejnej próbie rozmowy jak zwykle obrzuciła mnie stekiem wyzwisk, nie wytrzymałam. – Taka jestem głupia i zła, a ojciec cudowny i wspaniały? W takim razie się do niego przeprowadź! Droga wolna! Nie będę cię zatrzymywać! – wypaliłam wzburzona. – Że co?! – była w szoku. – Co jesteś taka zdziwiona? Po co masz mieszkać pod jednym dachem z idiotką? Idź tam, gdzie ci będzie lepiej – ciągnęłam. Zastanawiała się przez chwilę. – A pewnie, że się przeprowadzę! I to zaraz! – złapała torbę i zaczęła wrzucać do niej swoje rzeczy. – Może najpierw zadzwoń i uprzedź ojca, że zamierzasz przyjechać. Dobrze ci radzę. – Nie muszę! Tata na pewno bardzo się ucieszy i przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Wkrótce dam ci znać, kiedy przyjadę po resztę rzeczy – zamknęła torbę i wybiegła, nie oglądając się za siebie. Jak się poczułam, kiedy za Natalką zamknęły się drzwi? Szczerze przyznam, fatalnie. Gdy się nieco uspokoiłam, ogarnęły mnie wyrzuty sumienia i smutek. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam, pozwalając jej wyjść. Była przecież moim jedynym dzieckiem. Kochałam ją! Mimo wszystko! Chciałam nawet do niej zadzwonić i błagać, żeby wróciła, powiedzieć, że postaram się sprowadzić jej ojca do domu, ale się powstrzymałam. Zamiast tego wystukałam numer do mojej najlepszej przyjaciółki, Agnieszki, i opowiedziałem jej o wszystkim. – Ani mi się waż dzwonić do Natalii. Chcesz, żeby cię dalej wyzywała i obrażała? Stawiała warunki? – usłyszałam. – No nie, pewnie, że nie… Po prostu się boję. Nie wiem, czy Maciek zadba o nią jak należy… I w ogóle… – plątałam się. – Żartujesz? Przecież twoja córka nie jest już małym dzieckiem. Nie zginie! Przestań się więc zamartwiać i pomyśl o sobie. Czas już ku temu najwyższy! A Natalia wcześniej czy później zmądrzeje. I sama do ciebie zadzwoni albo przyjedzie. – Tak myślisz? – Nie myślę, tylko wiem! Nie możesz się teraz wycofać! Masz szansę zacząć wszystko od nowa. Wstać z kolan, podnieść głowę. Nie zmarnuj jej! – ucięła. Słowa przyjaciółki bardzo mnie podbudowały. Miała rację. Córka dawno już wyrosła z pieluch. A Maciek był koszmarnym mężem, ale dobrym ojcem. Nie było powodu, żeby sobie rwać włosy z głowy. Oczywiście ciągle było mi smutno, że zostałam sama, ale postanowiłam o tym nie myśleć. „Co ma być, to będzie” – mruknęłam do siebie, włączając telewizor. Za chwilę miał być jakiś film, chciałam się oderwać od ponurych myśli, uspokoić. Nie zdążyłam jednak nawet wygodnie usadowić się w fotelu, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. W progu stała Natalka. Była aż czerwona od płaczu. – O Boże, co się stało? – przeraziłam się. – Mogę wejść? – spytała nieśmiało. – Oczywiście – zrobiłam jej przejście. Podreptała do salonu i opadła na kanapę. – Tata mnie nie chce! Rozumiesz? Nie chce! – wychlipała. – Jak to nie chce? – zdziwiłam się. – Normalnie. Jak przyszłam i powiedziałam, że się do niego wprowadzam, to najpierw odparł, że nie ma sprawy. Ale zaraz potem ta jego panienka wzięła go na stronę. Chwilę poszeptali i… – Zmienił zdanie? – dokończyłam za nią. – Taaak… Powiedział, że bardzo mnie kocha, ale lepiej, żebym wróciła do ciebie. Bo to nie jego mieszkanie… Zapytałam, czy w takim razie nie może czegoś wynająć, żebyśmy mogli być razem. A on na to, że kiedyś o tym pomyśli. Ale na razie to niemożliwe, bo mu dobrze tu gdzie jest… – Pewnie zrobiło ci się bardzo przykro? – Przykro? To za mało powiedziane! Poczułam się tak, jakby mi napluł w twarz! Jeszcze wczoraj byłam jego księżniczką, ukochaną córeczką. A dziś wybrał tamtą! Bez zmrużenia oka! Troll jeden! Nie chcę go znać! – nastroszyła się. Nie ukrywam, poczułam satysfakcję – No dobrze, to gdzie teraz zamieszkasz? – Chyba tutaj… – Tak? A przecież jeszcze kilka godzin temu mówiłaś, że nie zostaniesz tu nawet minuty… – nie wytrzymałam. – No tak, ale… Nie spodziewałem się, że ojciec jest taki podły. I w ogóle przepraszam cię za to, co mówiłam ostatnio. Wcale tak nie myślę. Kocham cię. Naprawdę. Po prostu byłam wściekła. Chciałam, żebyśmy byli rodziną, jak dawniej… – Ale teraz rozumiesz, że to niemożliwe? – Rozumiem. I już cię nie będę namawiać, żebyś sprowadziła ojca do domu. Na twoim miejscu pewnie wykopałabym go wcześniej. To jak, mogę zostać? – Możesz, pewnie że możesz, tu jest twój dom – przytuliłam ją i poczułam jak spada mi z serca olbrzymi ciężar. Zapomniałam o wszystkich przykrych słowach, które usłyszałam od córki. Cieszyłam się, że wróciła. Od tamtej pory minął tydzień. Moje relacje z Natalią bardzo się poprawiły. Córka już nie patrzy na mnie złym wzrokiem. Jest bardzo serdeczna i miła. Jedyną osobą, na którą się boczy, jest ojciec. Cierpi, tęskni za nim, ale się do niego nie odzywa. Nie odbiera telefonów, nie dopowiada na maile. Wiem, bo mój mąż obwinia za to wszystko mnie. Wydzwania niemal codziennie z pretensjami. Twierdzi, że z zemsty poróżniłam go z córką, postawiłam w podbramkowej sytuacji. I chce, żebym to natychmiast wszystko odkręciła. Śmieję się z tego, bo nie czuję się winna. Przecież nie zaplanowałam tej całej afery. Tak wyszło. A on? Dostał to, na co zasłużył. Będzie się musiał teraz dobrze postarać, żeby odzyskać serce Natalii. Wiem, że córka w końcu się przełamie, bo bardzo go kocha. I wiecie co? Cieszę się z tego. Chcę, żeby miała oboje rodziców. Nawet wtedy, gdy się już z Maćkiem rozwiedziemy. Czytaj także:„Córka z rodziną traktuje mój dom jak hotel, a mnie jak gosposię. Żałuję, że zgodziłam się przygarnąć ich pod swój dach”„Arek stracił pracę i zmienił się w zgnuśniałego lenia. Musiałam harować jak wół, żeby wystarczyło na kredyt i jedzenie”„Mąż od razu zakochał się w córeczce. Ja zajmowałam się nią z obowiązku i nie czułam do niej miłości”
lva6Z. 9q5r6nb2su.pages.dev/699q5r6nb2su.pages.dev/3809q5r6nb2su.pages.dev/499q5r6nb2su.pages.dev/3569q5r6nb2su.pages.dev/3589q5r6nb2su.pages.dev/3599q5r6nb2su.pages.dev/2039q5r6nb2su.pages.dev/3469q5r6nb2su.pages.dev/146
tęskni ale się nie odzywa